Unboxing #1 - Illumicrate: The Grisha Edition


Witajcie! Jak wiecie (lub nie) posiadam kanał na YouTubie, ale z różnych powodów nie mogę obecnie wrócić do kręcenia filmów, więc od dawna nic tam się nie pojawiało, a jednocześnie przyszło do mnie parę fajnych boxów i paczek, o których chciałam Wam opowiedzieć, nawet jeżeli nie miałam jak. W końcu zdecydowałam się na omówienie moich szczególnych przesyłek w formie zdjęciowej i pisemnej.


Pod koniec 2017 roku zamówiłam Grisha Box od Illumicrate. Illumicrate wydaje regularnie pudełka pełne książkowych dobroci, jednak pojawiła się możliwość zamówienia jednorazowego pudełka dedykowanego tylko i wyłącznie twórczości Leigh Bardugo. Nie mogłam sobie oczywiście odmówić takiej przyjemności. Leigh Bardugo to moje największe odkrycie 2016 roku, a ja dalej jestem pod takim wrażeniem jej twórczości, że aż miałam ochotę i w tym roku dać jej ten zaszczytny tytuł.

W końcu moje pudełko cudowności dotarło! Sam karton został dość poturbowany po drodze, ale nie ma tego złego, ponieważ zawartość przetrwała i to na niej się skupmy!

Zacznijmy od listu autorstwa samej Leigh Bardugo skierowanego do wszystkich posiadaczy boxa! Widzicie te delikatne zdobienia kartki? Kocham takie szczegóły!

Jednym z piękniejszych gadżetów z boxa są trzy świetnej jakości pocztówki z miast na pewno dobrze Wam znanych, jeżeli i twórczość Leigh Bardugo nie jest Wam obca. Już na zdjęciu wyglądają świetnie, a na żywo nie można oderwać od nich wzroku!

Co prawda posiadałam już kiedyś ochraniacz na książki, ale był on nie dość, że nieporęczny z powodu rączek, to był też po prostu szmacianą torebką rozmiaru książki, co nie chroniło książek przed uszkodzeniami tak jak powinno. Tym razem otrzymałam piękne opakowanie z grubego materiału, do którego mogę wcisnąć nawet grube tomisko. Doskonała ochrona i te kolory! Wzór inspirowany jest trylogią "Cienia i kości". Ten ochraniacz na książki szybko stał się moim stałym towarzyszem!

W Ameryce mają obsesję na punkcie książkowych skarpetek, co nie do końca rozumiałam dopóki nie dostałam swojej pary skarpetek inspirowanych książkami Bardugo... Nie dość, że są znakomitej jakości, to są dłuższe, grube i z fajnym wzorem oraz kolorami, które już mimo kilku prań wyglądają jak nowe!

Kolejna typowo amerykańska obsesja to świeczki inspirowane książkami, bohaterami i ogólnie wszystkim związanym z książkami. To dość drogi interes, zwłaszcza gdy nie mieszka się w Ameryce. Osobiście naprawdę wolę najpierw świeczkę mieć w dłoni i móc ją powąchać, bo wiele zapachów mnie drażni. Tak było i w przypadku świeczki "Midnight Tales". Jest wykonana ręcznie, ozdobiona brokatem oraz pali się naprawdę powoli, a choć rozumiem pochodzenie zapachu, to jest on tak intensywny, że aż odrzucający. Świeczka pachnie bowiem jak piernik nasączony alkoholem.

Najmniej udany gadżet moim zdaniem, czyli ręcznie zrobiony błyszczyk nazwany po Genii z "Cienia i kości". Jedyne co czuję to okropny cynamon, brrr! Do tego etykietka wygląda słabo w porównaniu do np. wyżej też ręcznie robionej świeczki.

Oczywiście nie mogło zabraknąć zakładki! Jest świetnej jakości, twarda, w dotyku jak drewno i do tego z cytatem samego Nikolaia. Czego chcieć więcej?

Zeszyt to zawsze dobry wybór. Nie pierwszy i nie ostatni notatnik, który znalazłam w książkowych boxach, ale jeden z lepiej zrobionych, okładka jest fajna w dotyku, a równocześnie sztywna, ozdobiona podobnie do pięknej okładki najnowszej książki Leigh Bardugo, a poza tym notatników i zakładek nigdy dość, prawda?

Chyba najbardziej zaskoczyło mnie... mydło. "Czarne jak dusza Kaza", jak głosi nazwa. Faktycznie jest czarne, ale osobiście nie używam takich mydeł w ogóle, więc poszło w świat uszczęśliwiać innych.

Przypinki to kolejna amerykańska namiętność, której kompletnie (dalej) nie pojmuję, choć nie mam nic przeciwko tym dwóm pięknym przypinkom ze świetnymi cytatami. Dobrze, że mam małą tablicę korkową na niewielką ilość przypinek, których stałam się posiadaczką poprzez najróżniejsze boxy. 

Do niedawna nigdy nie piłam herbat innych niż w torebkach, więc pewnie nigdy bliżej nie przejrzałabym się tej ręcznie robionej herbacie, jednak miałam taką okazję i nie żałuję. Ta herbata nie tylko wygląda fenomenalnie, ponieważ po zaparzeniu wysuszone składniki nabierają takich kolorów jak niebieski czy pomarańczowy, a do tego smakuje świetnie. Jestem bardzo zadowolona z tego smacznego dodatku!

Torby też są zawsze w modzie! A ta torba z bohaterami "Szóstki wron" jest po prostu olbrzymia, a do tego bardzo solidna. W niej nie bałabym się nosić zakupów (książkowych)!

Zdecydowanie mój ulubiony gadżet i moja osobista nowa namiętność, czyli garnko-kubek. Jest po prostu cudowny, a w gratisie mam piękną grafikę inspirowaną "Szóstką wron"!

Nie mogło oczywiście zabraknąć książki! Niestety byłam taaak mocno zawiedziona faktem, że jest ona bez obwoluty. Wiedziałam, że będzie to "Język cierni" w twardej okładce, jest też w dotyku jakby zamszowy, ale wydanie z obwolutą jest po prostu obłędne, więc trochę mi pękło serce, gdy wyjęłam akurat tę edycję z pudełka.

I to by było na tyle! A właściwie... aż tyle! Miałam już okazję przetestować/powąchać/ponosić wszystkie gadżety, które znalazły się w boxie i jestem absolutnie zadowolona. Mogę Wam tylko polecić skuszenie się na specjalne boxy Illumicrate, gdy znów pojawi się możliwość ich zamówienia!

I teraz pytanie do Was... Co sądzicie o takich unboxingach?

Sophie di Angelo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo